W powodzi obietnic wyborczych. Druga fala prywatyzacji
Numer Kultury Liberalnej poświęcony debacie nad książką Łukasza Pawłowskiego „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS.”
Trzynasta emerytura, czternasta emerytura, a może… dwudziesta czwarta?
To nie żart, ale propozycja urzędującego prezydenta Andrzeja Dudy, który podczas wiecu wyborczego w Kielcach przekonywał, że dodatkowe świadczenia dla emerytów powinny być mnożone, aż będzie ich dwa razy więcej.
To nie jedyna propozycja adresowana do grupy najstarszych obywateli, która padła przy okazji tych wyborów. Kandydat PSL-u Władysław Kosiniak-Kamysz od dłuższego czasu lansuje pomysł emerytury bez podatku, tak aby emerytom zostało w kieszeni więcej pieniędzy. Za emeryturami bez podatku opowiedział się także kandydat Lewicy Robert Biedroń.
Tego rodzaju zapowiedzi mogą być w najbliższych latach trudne, a prawdopodobnie w ogóle nie do zrealizowania.
Po pierwsze, w związku z pandemią znacząco spadną dochody budżetowe. W okresie od stycznia do maja 2020 roku dochody budżetowe z tytułu podatku VAT spadły aż o 8,6 procent, a dochody z CIT o 19,2 procent, licząc rok do roku – a trzeba pamiętać, że wyliczenie obejmuje miesiące sprzed pandemii.
Po drugie, znacząco wzrośnie dług, który osiągnie poziom bliski konstytucyjnego limitu. Swoboda w planowaniu wydatków będzie więc mniejsza, co może utrudnić finansowanie kolejnych programów społecznych przy pomocy zadłużenia.
Niezależnie od tego, czy zapowiedzi kandydatów na prezydenta będą możliwe do zrealizowania, wpisują się one w dyskusje na temat tego, jakich reform potrzebuje polska polityczna społeczna i – bardziej ogólnie – polskie państwo. W wydanej w serii Biblioteka „Kultury Liberalnej” książce „Druga fala prywatyzacji” Łukasz Pawłowski przekonuje, że w ostatnich pięciu latach rządów obóz rządzący koncentrował się na dokonywaniu transferów pieniężnych – czego przykładem jest trzynasta i czternasta emerytura – a zaniedbywał usługi publiczne.
Nie jest to tylko teoretyczna dyskusja. Nikt nie zaprzeczy, że dodatkowy 1000 złotych w kieszeni emerytów to pomocne wsparcie finansowe. Jeżeli jednak państwo ograniczy logikę polityki społecznej do wypłacania tego rodzaju „dodatkowych” świadczeń, będzie się to wiązać z pewnymi ważnymi problemami.
Na przykład: jeśli państwo ograniczy się do przekazywania pieniędzy wybranym grupom, to rośnie ryzyko, że władza będzie wypłacać środki w taki sposób, aby zwiększyć swoje poparcie w wyborach, a nie naprawiać najbardziej palące problemy. Nie bez powodu rząd wypłacał dotychczas przyznane świadczenia na kilka tygodni przed wyborami.
Co więcej, i tu drugi przykład, nawet 1000 złotych do kieszeni nie zbuduje w Polsce dobrego sektora geriatrii. Łatwo jest uchwalić świadczenie pieniężne, a trudniej zbudować dobrze zorganizowane państwo. W ostatecznym rozrachunku niewielkie świadczenie pieniężne pozwoli kupić… niewiele.
W aktualnym numerze „Kultury Liberalnej” publikujemy zapis gorącej debaty z okazji premiery książki Łukasza Pawłowskiego „Druga fala prywatyzacji”, w której udział wzięli Magdalena Biejat z Lewicy; Bartosz Marczuk, obecnie wiceprezes Polskie Fundacji Rozwoju, a wcześniej wiceminister odpowiedzialny za wprowadzenie programu Rodzina 500 Plus; dr hab. Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha; a także sam autor książki. Debatę prowadził redaktor Grzegorz Sroczyński z „Gazety Wyborczej” i TOK FM.
PiS już nie zreformuje państwa – Wywiad z Markiem Tejchmanem
Czyli ta solidarność kończy się na transferach finansowych?
Jak spojrzymy na postulaty kampanii w 2015 roku, to jej istotą wcale nie był program 500 plus, tylko retoryka o „Polsce w ruinie” i „dobrej zmianie”. Obywatele nie głosowali za tym, żeby dostać kilkaset złotych do kieszeni, tylko za społeczną i gospodarczą modernizacją. To były na tyle ogólne hasła, że każdy mógł sobie w nie wpisać to, w co sam wierzył: odbudowa przemysłu, inwestycje w transport lokalny czy rozwój opieki zdrowotnej. Te kierunki były efektem pracy intelektualnej, którą od 2010 roku wykonała polska prawica. Kaczyński musiał zjednoczyć ją pod wspólnym sztandarem, a to wymagało jakiegoś fermentu intelektualnego. Starano się wymyślić projekt, który będzie naszym motorem rozwoju, po tym jak zacznie wysychać szeroki strumień środków z Unii Europejskiej.
Czyli ta dyskusja na prawicy zaczęła się dużo wcześniej, niż powstały zarysy planu Morawieckiego?
Wśród części polskich ekonomistów zaczęła się pogoń za wyśnionymi Niemcami. Chciano wzmocnić wzajemną współpracę przedsiębiorców, a spółki skarbu państwa miały być lokomotywami polskiego eksportu, które ciągnęłyby za sobą mniejszy biznes. Po części czerpaliśmy również wzorce z dalekiego wschodu, szczególnie Korei Południowej.
Stąd pomysł na polskie czebole?
Tak, nie biorąc pod uwagę ryzyka związanego taką polityką, postanowiliśmy budować narodowych czempionów. W założeniu nie chodziło o to, żeby stworzyć kilkanaście państwowych spółek, które będą obsadzone ciotkami i wujkami członków Zjednoczonej Prawicy. Mówiono o prawdziwej modernizacji. Trzeba jednak podkreślić, że nasze wzorce były bardzo wyidealizowane i nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością.
Dlatego skończyło się na zapowiedziach?
Jeszcze w 2016 roku premier Beata Szydło mówiła o Podkarpaciu jako o polskiej Bawarii. Nie chodziło jedynie o to, że od dawna rządzą w nim konserwatyści, ale również tym, że jest jednym najnowocześniejszych ośrodków przemysłowych w Europie. Sukces Bawarii był możliwy dzięki wysokiej jakości edukacji oraz bardzo dobrej infrastrukturze technicznej.
Ale chęć przemiany była retorycznie obecna w polskiej prawicy. Planowano stworzyć silne, sprawne państwo, które przełamie słynny imposybilizm. Publiczne projekty miały mieć charakter cywilizacyjny.
Pan dalej widzi ten zapał modernizacyjny w PiS-ie?
Już nie. Istotną cezurą czasową jest Piątka Kaczyńskiego, która została ogłoszona przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Potem było odejście minister Teresy Czerwińskiej, a PiS zdecydowało, że kolejnym etapem walki politycznej, będzie seria bezpośrednich transferów finansowych.
I plan Morawieckiego poszedł w odstawkę?
Wtedy dokonano pewnego wyboru strategicznego. Być może on był logiczny z politycznego punktu widzenia i bez tych działań rząd przegrałby wybory. Ale w tym momencie PiS skończyło się jako partia reformy państwa. Dla bieżących korzyści politycznych rząd zdecydował się poświęcić długoterminowe cele modernizacyjne. Zignorowano fakt, że wysokiej jakości usługi publiczne są motorem wzrostu gospodarczego.
I obecny rząd nie poprawi tej sytuacji?
Treścią polityki PiS-u są transfery socjalne i walka z kolejnymi grupami protestujących, trudno więc oczekiwać jakiejkolwiek zmiany i reformy. Ekipa, która kreuje konflikt światopoglądowy na potrzeby bieżącej polityki, pokazuje, jak bardzo jest odklejona od problemów obywateli. Zapraszam do wizyty w polskich szpitalach.
Chociaż, jak tak sobie myślę, to może być moje myślenie życzeniowe, które wynika z rozczarowania obecnym stanem rzeczy. I tak naprawdę stan usług publicznych nie ma większego znaczenia.
Temu przeczą badania opinii publicznej. To są kolejne wybory z rzędu, w których, według wyborców, ochrona zdrowia jest jednym z najważniejszych tematów.
To prawda, że tak mówią. Ale widzę, jakie materiały najlepiej się klikają – polityczne pyskówki, pełne patosu deklaracje i bzdurne awantury. To zainteresowanie opieką zdrowotną czy edukacją ogranicza się w większości do sfery deklaracji.
Zapis debaty
#polityka #gospodarka #bekazpisu #libdem #socdem #kulturaliberalna #neuropa
Powered by WPeMatico